Teraz o drugiej sensacji [...]. Był nią konkurs rzeźbiarski na pomnik dla Szopena, w zeszłą niedzielę, w ostatni więc dzień pobytu mego w Warsz[awie], roz[s]trzygnięty. Sąd składał się z prezesa Komitetu (hr. Zamojski), z dwóch malarzy, dwóch artystów-architektów, jednego pisarza i trzech rzeźbiarzy, z których dwaj Francuzi i jeden Włoch, przez sławnego Rodina rekomendowanych. Projektów przysłano aż 66, co ma być liczbą w tych wypadkach monumentalną. Miałam wśród sędziów trzech znajomych, którzy mi co dzień zdawali sprawę z posiedzeń swoich i wszystkiego, co się na nich działo. Otóż artyści cudzoziemscy zachwyceni i wprost zdumieni byli ogromną sumą talentu w tych 66-ciu dziełach zawartą. Otwarcie wyznawali, że tak silnej twórczości nie spodziewali się znaleźć wśród Polaków. Jednak z przyznaniem pierwszej nagrody nie wahali się ani chwili, tak jedno z tych dzieł w doskonałości przewyższyło wszystkie inne, z których tylko 12 zostało dla słabości pomysłu czy wykonania usunięte hors concours. Tyle się o tym nasłuchałam, że doświadczyłam ochoty wielkiej zobaczenia tych dziwów, które znakomitych cudzoziemców w podziw wprawiały. A tu aż do wtorku wstęp dla publiczności wzbroniony. Więc wprowadzili mię i ze mną kilka moich osób sędziowie konkursowi do tego pałacu zaczarowanego w niedzielę. I rzeczywiście ujrzałam – czary. Mnóstwo piękności – o których szczegółowo wkrótce opowiem – lecz szczytem wszystko przerastającym – wybrany do pierwszej nagrody i wykonania projekt Szymanowskiego. W pomyśle i wykonaniu – arcydzieło. Wierzba na wpół złamana, przez wicher rozwiana, a u stóp jej siedzący Szopen, w szum drzewa zasłuchany. Nic więcej; żadnych dodatków, akcesorii, ozdób i ozdóbek. Ale drzewo ma wyraz niewypowiedzianego smętku, przez który przegląda tragizm, a twarz Szopena jest całym poematem zadumy, wsłuchania się w szmery ziemi ojczystej i płomiennej, bolesnej miłości. Ogromna prostota z genialnością połączona – jeszcze jeden dowód, że dwie te rzeczy: prostota i genialność, zawsze w parze z sobą chodzą. Nigdy jeszcze w dziedzinie sztuk plastycznych nic równie pięknego nie widziałam. Najstarszy z rzeźbiarzy cudzoziemskich rzekł do polskich członków jury: „Jeżeli zdołacie wznieść ten pomnik, będzie on najpiękniejszym w Europie”. Ale wzniesienie, czyli wykonanie w brązie, przedstawia podobno trudności ogromne z powodu drzewa i jego rozwichrzonych gałęzi. Kto wie, czt usunąć je będzie można. Jednak cała ta sprawa konkursowa i jej wynik napełniały nas wszystkich czymś na kształt radości i dumy;
Grodno, 5/18 maja
Eliza Orzeszkowa, Listy zebrane, t. V, Do przyjaciół: Tadeusza Bochwica, Jana Bochwica, Janiny Szoberówny, oprac. Edmund Jankowski, Wrocław-Warszawa-Kraków 1961.
Zacząłem już zapadać w sen, kiedy nagle usłyszałem głośny sygnał [Radia] Warszawy — pierwsze takty Poloneza A-dur Chopina i zapowiedź: „Halo, halo, tu mówi Warszawa II...”. Głos był nieznany. [...] „Twierdza Warszawa została dzisiaj zdobyta przez zwycięskie wojska niemieckie...”.
„Chyba zwariowałem!” — wykrzyknąłem i ubierając się błyskawicznie popędziłem piętro niżej, gdzie sypiali spikerzy i inspektorzy audycji. Także już nie spali. Po chwili wiedzieliśmy, co się stało. Niemcy, korzystając z przerw w nadawaniu naszej stacji, dostroili się do fali Warszawy II, żeby szerzyć dywersję. Natychmiast puściliśmy sygnał stacji na antenę, nakrywając stację niemiecką. [...] Po nadaniu Warszawianki zacząłem wołać do mikrofonu: „Tu mówi Warszawa II, tu mówi Warszawa II. Niemcy, chcąc wbić żołnierzowi polskiemu nóż w plecy, w zbójecki sposób dostroili się do Warszawy II i bezczelnie ogłaszają światu kłamstwa o zdobyciu stolicy Polski, nazywając ją twierdzą. Miasto otwarte Warszawa z bezprzykładnym bohaterstwem i pogardą śmierci odpiera zwycięsko wszystkie ataki wroga. Nękana ciągłymi nalotami i ciężkim ogniem artyleryjskim, mimo ogromnych strat, Warszawa walczy i walczyć będzie aż do zwycięstwa”.
Warszawa, 11 września
Józef Małgorzewski, zbiór rękopisów BN, sygn. akc. 10600.
W niedzielnym koncercie Chopinowskim („Żywe wydanie dzieł Chopina”) szczególnie podobało mi się rzadko grywane i rzadko przeze mnie słuchiwane Scherzo cis-moll. Dotąd najlepiej lubiłam b-moll (pomrukujące), ale teraz to cis-moll postawię chyba koło niego. Dziś mieliśmy aż trzy koncerty Chopina. W południe szkolny z Krakowa (z objaśnieniami kochanego wilnianina Rutkowskiego), w którym po raz pierwszy od 10 lat usłyszałam moją ukochaną etiudę a-moll z opusu 25-go.
O wpół do siódmej recital Ekiera z „Romy” – z „Barkarolą” dosyć rzadko grywaną. Wieczorem zwykła środowa audycja o 9.15 z płyt w wykonaniu Rubinsteina. Ta „ulewa” Chopina jest naprawdę jak deszcz „srebrzysty”, zmywający błoto moskiewszczyzny, od której człowiek się już dusi.
Jest jeszcze w tych koncertach jedna rozczulająca rzecz. W tym roku jednocześnie przypada setna rocznica Słowackiego. Nie jest świętowana, nie wolno, bo Słowacki nie był nigdy moskalofilem. Otóż radio przemyca Słowackiego w ten sposób, że przerwy w koncertach wypełnia wierszami Słowackiego. Niestety, boją się wierszy najpiękniejszych – czytają liryki, ale tylko najbłahsze. Nadto czytają fatalnie. „W Szwajcarii” recytowane przez Mileckiego jest po prostu nie do słuchania. Ale tak zmarnieliśmy już w swych pragnieniach, że uważa się to już za jakieś zwycięstwo, iż udaje się choć tak przemycić największego polskiego poetę.
Warszawa, 9 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
Cała Polska żyje teraz Chopinem. Jest to wzruszające i piękne. Przyjechała królowa belgijska, co jeszcze bardziej spotęgowało zainteresowanie konkursem i muzyką w ogóle. Królowa była w kościele św. Krzyża na mszy, zwiedzała Żelazową Wolę, wysłuchała tam koncertu Sztompki, była na Halce i, oczywiście, uczestniczyła na koncertach konkursowych.
Widziałem ją z daleka w pobliżu Starego Miasta. Tłum wznosił okrzyki. Atmosfera całkiem niesocjalistyczna. Królowa mieszka w Łazienkach. Prawie stałym towarzyszem królowej jest Iwaszkiewicz jako prezes Komitetu Organizacyjnego V Konkursu Chopinowskiego.
Warszawa, 14 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.